Tamci byli już nieźle wstawieni.
- Kate! - usłyszałam, że mnie woła.
- Tak. - krzyknęłam
- Choć!
- Idę.
- Ty widzisz o co ja ? - zapytał
- OMG! - zdziwiłam się, gdyż chłopaki leżeli na podłodze, a koło ich 5 pustych butelek po piwie - Zgon!
- Nie ma z nimi kontaktu.
- I nawet wujek Kendall nie da rady. - zaśmiałam się
- No... no... - udał, że się smuci
- Nie smutaj ... - zaśmiałam się
- Musi mnie ktoś pocieszyć. - popatrzył na mnie wymownie. Podeszłam do niego.
- Kendall jest super! Kendall jest piękny. Kendall da radę. Wystarczy?
- Hahaha - zaśmiał się sarkastycznie - Ktoś dzwoni?
- Tak, na moim skypie. - podzeszliśmy do laptopa - To James!
- Hej - powiedział brunet
- Jak miło cię widzieć - odezwał się Schmidt
- Mi też miło ... wmm.. was ... razem ... widzieć - zaśmiał się, a my spojrzeliśmy po sobie.
- Kiedy wracasz? - zapytałam po chwili
- Dzisiaj.
- A tak dokładniej? - dopytywałam się
- Zaraz mam samolot. W LA powinienem być o 3 w nocy.
- Oł.. późno. - powiedział blondyn
- Troszkę ... - dopowiedział Maslow
- A może cię odbierzemy z lotniska? - zaproponował Kendall
- Na serio?!
- No jasne. - powiedziałam
- To do zobaczenia.
- Pa!
- Pojedziesz ze mną po Jamesa? - zapytał
- Tak.
- Bo wiesz nie zapytałem cię wcześniej.
- Nic nie szkodzi, już jest 18.
- Szybko zleciało, a szczególnie dla nich - wskazał na Logana i Carlosa, którzy nadal leżeli na podłodze.
- O tak.. - westchnęłam
- No... Wysłałaś już do Johna ?
- Ah.. Tak. Już oddaję ci laptopa.
- Spokojnie, nie o to mi chodziło. - złapał mnie za rękę tym samym uniemożliwiając mi zamknięcie stron, które miałam otwarte
- O której wyjedziemy po Jamesa? - próbowałam zmienić temat.
- O 3 ma być na lotnisku. To nie wiem... o 2.30 - nadal nie puszczał mojej ręki
- Trudno będzie do 2.30 wytrzymać tak siedząc i nic nie robiąc/
- A kto powiedział, że nic nie będziemy robić? - puścił moją rękę
- Co masz na myśli?
- Idziemy na spacer?
- Jasne, możemy. A oni? - wskazał na dwa zgony na podłodze.
- Zamknie się ich - zaśmiał się
- No to idziemy.
Po 15 minutach byliśmy już w pobliskim parku. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Nawet nie zauważyłam jak zrobiło się późno.
- Wiesz, że już jest 22? - zapytałam mojego towarzysza
- Serio?! No tak, jest już ciemno. - zaśmiałam się.
- No co ty nie powiesz?! - śmiałam się - Trzeba zobaczyć, czy domu nie rozwalili.
- O ... tak .. Dawaj szybko! - złapałam go za rękę i popędziliśmy w stronę domu.
Po 8 minutach staliśmy pod drzwiami.
- Szybciej się nie dało? - zapytał
- Ale co ? - udawałam głupią
- Umieram .. - dyszał
- Nie jest, aż tak źle.
- No nie, jest bardzo źle - otworzył drzwi . Obejrzeliśmy się po domu. Wszystko na swoim miejscu. Logan i Carlos dalej spali.
- To ja tu ledwo co żyję, a oni sobie śpią - usiadł sobie na krześle
- Dałeś radę - śmiałam się
- Nie ładnie się śmiać z cierpiącego - powiedział po czym zaczął mnie łaskotać.
- Poddaje się - powiedziałam zmęczona
- Ok, ja też. - wstał z podłogi, gdyż oboje tam leżeliśmy ze śmiechu...
_____________________-
Oto jeden z moich ulubionych rozdziałów ;) Podoba wam się ? - proszę skomentuj. Dla ciebie to nic, ale dla mnie to coś WIELKIEGO. Dzięki za prawie 1k wyświetleń :*
Hahah jakie zgony :)
OdpowiedzUsuń